Dawno dawno temu, wczoraj, spotkało mnie coś bardzo interesującego,
więc postanowiłem się tym podzielić.
Szliśmy rzadko uczęszczaną przez nas drogą, tą koło rzeki.
Przypomniałem mu, jak jakiś czas temu obsługiwała nas w żabce
gruba dziewczyna; tak na oko metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i
około stu kilo wagi, niestety. Dziewczę było bardzo przyjaźnie
nastawione, ogólnie miłe. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim ona
jest (powiedzmy, że nie poznałem jej od tej strony); to wyjaśniła
mi siostra parę dni później. Okazało się, że był to tak zwany
fifty cent. Czym jest fifty cent? Otóż już wyjaśniam.
Z dziesięć lat temu, mój znajomy odstawił pewien numer. Polegał on na tym, że upuścił na ziemię monetę (na potrzeby tej opowieści przyjmijmy, że było to 50 cebulionów), powiedział prawie krzykiem: „O! Fifty Cent!, i schylając się po pieniążek spuścił spodnie poniżej pośladków. Warto tu wspomnieć, że stał do nas tyłem.
Z dziesięć lat temu, mój znajomy odstawił pewien numer. Polegał on na tym, że upuścił na ziemię monetę (na potrzeby tej opowieści przyjmijmy, że było to 50 cebulionów), powiedział prawie krzykiem: „O! Fifty Cent!, i schylając się po pieniążek spuścił spodnie poniżej pośladków. Warto tu wspomnieć, że stał do nas tyłem.
Macie rację, przyjazna
dziewczyna z nadwagą (lol!) z żabki odstawiła mi fifty centa, co
samo w sobie jest to całkiem interesującym przeżyciem. ALE! Cały
dowcip polega na tym, GDZIE to zrobiła.
Jakiś rok temu (może
dwa, nie pamiętam, mam to w gdzieś) mój kuzyn rzucił się pod
pociąg (albo popełnili mu samobójstwo, co jest akurat bardzo
prawdopodobne). No i jak to bywa w takich przypadkach, umarł. Jak
umarł to pogrzeb, oczywiście. Cała rodzina szła, więc i ja
poszedłem. Pogrzeb standardowy; masa ludzi, których nigdy nie
widziałem i grupa ludzi, których miałem nadzieję nie zobaczyć.
Jako że byłem dosyć bliskim członkiem tak zwanej "rodziny",
szedłem zaraz za jego matką, blisko trumny (warto tu wspomnieć, że
śmiechłem z jej rozmiarów, na szczęście nikt nie usłyszał).
Obok matki szła jego była dziewczyna i złapałem się na tym, że
straciłem całkowicie zainteresowanie pogrzebem BO... miała na
sobie skórzane spodnie (ta opowieść jest właśnie o skórzanych
spodniach, ale to później), a że dziewczę miało tak zwany DAT
ASS ja szybko zostałem upomniany, że nie zwracam uwagi na
ceremonię.
W końcu doszliśmy
(ja prawie też) na miejsce. Braciszek Tuck napierdala do mikrofonu.
Z głośników pada jakaś smętna muzyczka, ponoć Dżem, pierwszy
raz słyszałem (w tym momencie mnie ruszyło, bo jestem wrażliwy na
muzykę, ale szybko mi przeszło). W chwilę później zaczęli
pakowanie; "In the name of the Father, the Son, In the hole he
goes". Ryk, smuty, pociąganie nosem. A ja stoję jak ten chuj,
mając nadzieję na dobre jedzenie na stypie (NIE BYŁO STYPY!) i
czekam, aż to się w skończy. Nagle ludzie zaczynają podchodzić
do trumny, która częściowo była w dole, i zaczynają rzucać
kwiaty. Obejrzałem się za siebie; było tam z dziewięćdziesiąt
osób, może więcej, i faktycznie, znaczna część miała kwiaty,
które mieli zamiar rzucić na trumienkę. Nie miałem pojęcia, że
się tak robi, to pierwszy pogrzeb, na którym byłem. Przyglądałem
się z zaciekawieniem, jak pewna bardzo gruba dziewczyna (O TAK) w
obcisłych(!) spodniach zbliża się do trumny. Przypominam, że za
nią stało co najmniej dziewięćdziesiąt osób, w tym i ja. Każdy
rzucał kwiaty w pozycji stojącej, nikomu nie chciało się schylać,
no prawie nikomu. Więc dziewczę nagle się schyla, kładzie
kwiatek, a spodnie zjeżdżają jej do ud (O! FIFTY CENT!) ukazując
potężnych rozmiarów dupsko, wstała i odeszła jakby nic się nie
stało. Jakaś babcia obok mnie parsknęła śmiechem, a ja nie
wiedziałem co mam o tym myśleć. Cóż, teraz uważam to za
śmieszną historyjkę, ale koszmary nieraz wracają.
Mój znajomy znał tę
historię, więc wyjaśniłem mu tylko, że kobieta z żabki jest tą
samą z pogrzebu. On pośmiał, ja pośmiałem, idziemy dalej.
Skręcamy w prawo, mijamy mieszkania, wyglądające jak amerykanki
połączone ze sobą, dziwny projekt, ale co ja się znam. Drzwi
frontowe i okna położone na wysokości mojej głowy, więc chcąc
nie chcąc, oceniałem, kto ma syf na chacie a kto kradł w pracy.
Wtedy znajomy zwrócił mi uwagę na to, że nie przebrał spodni i
butów. Słowo wyjaśnienia, kolega chwilę wcześniej jeździł
sobie boulevardem(to taki duży motocykl, cruiser, powiedzmy, że
potocznie zwany „harleyem”) i miał na sobie glany i skórzane
spodnie (historia o skórzanych spodniach), więc nie mogliśmy iść
„na miasto”. On broda, krótkie włosy, jakaś bluza, skórzane
spodnie i glany, Ja wielki metal z długimi kudłami, bez brody, a że
w naszym mieście jest około czterdzieści tysięcy mieszkańców,
taki „image” nie jest czymś powszechnym. (KURWA, bawienie się
słówkami. Czterdzieści tysięcy mieszkańców, z czego trzydzieści
dziewięć tysięcy patoli i łysych).
Przechodzimy przez
most, rozmawiamy o byle czym, i tak sobie idziemy do żabki (ale
innej). Weszliśmy na chodnik i nagle za nami wypierdala golf 3
(zawsze, kurwa golf), jedzie szybko, wyprzedza nas i zatrzymuję się
na progu zwalniającym. Nieszczególnie zwracamy na to uwagę, gdy
nagle pasażer wyskakuje z samochodu. (Niebieska czapka z daszkiem,
polo w różowo-biało-niebieskie pasy, jakieś dżinsy, i
OCZYWIŚCIE, ryj jak Seba. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście
się, jak wygląda Seba Cebulaczek, to właśnie tak.)
Tak więc, wyskakuje on
z golfa, podchodzi bliżej bagażnika samochodu i drze mordę: „NIE
WSTYD WAM TAK CHODZIĆ?!”, myślimy sobie, że to jakiś
kurwichujek z internetów robi pranki za dziesięć lajków, kurwa
mać. ALE NIE. Zią Seba zobaczył, że jesteśmy więksi od niego
(6feet Master Race), i cofnął się do siedzenia pasażera. Ja
spojrzałem na kolegę, on na mnie, komiczność tej sytuacji była
ogromna. Nagle Seba podbiega do nas z JEBANĄ SIEKIERĄ W ŁAPIE.
Kolega zaczął spierdalać, ja stałem i czekałem na jego reakcję.
(Może i niezbyt mądre zachowanie, ale to nie pierwszy raz, jak ktoś
próbował mnie zadźgać, więc byłem całkowicie opanowany.) Tak
więc stoję i patrzę. Ten podbiegł do mnie, i dopiero gdy się
ZAMACHNĄŁ (KURWA) pół metra ode mnie, celując mi między żebra,
postanowiłem w trybie natychmiastowym opuścić miejsce niedoszłej
zbrodni. Więc ja sobie biegnę (niezbyt szybko), oglądam się za
siebie, a tu Seba. Dosłownie cztery sekundy później odpuścił.
Usłyszałem tylko: „GONIMY GO”, wsiadł do samochodu i pojechali
w kierunku, w którym uciekł mój kolega. Ja tak stoję, patrzę,
staram się zrozumieć. Wyjąłem telefon i dzwonię na policję.
Miałem nadzieję, że gdzieś obok jest jakiś patrol, bo o ile ja
miałem spokój, właśnie w tym momencie mogli mordować mi kolegę.
— Halo policja? (NIE
KURWA, PAPIEŻ)
— Policja, (i tu nie pamiętam, co dokładnie powiedział, coś w stylu, „w czym mogę pomóc”)
— Zostałem zaatakowany przez człowieka z siekierą — mówię.
— Halo? Coś przerywa, proszę powtórzyć.
— Zostałem zaatakowany przez człowieka z siekierą —
— Przerywa, proszę powtórzyć.
— KURWA MAĆ. Zostałem zaatakowany przez człowieka z (teraz już było wszystko dobrze) siekierą.
Tu padły pytania na jakiej ulicy, jak był ubrany, wzrost, wygląd, na co ja odpowiedziałem że wyglądał jak zwykły polaczek w koszuli za 25zł z rynku. W tym momencie dołączył do mnie znajomy, niepoćwiartowany. Okazało się, że zrobił kółko między blokami i zgubił Polską inkwizycję; Polska dla Polaków a Anglia dla Anglików i Polaków.
— Policja, (i tu nie pamiętam, co dokładnie powiedział, coś w stylu, „w czym mogę pomóc”)
— Zostałem zaatakowany przez człowieka z siekierą — mówię.
— Halo? Coś przerywa, proszę powtórzyć.
— Zostałem zaatakowany przez człowieka z siekierą —
— Przerywa, proszę powtórzyć.
— KURWA MAĆ. Zostałem zaatakowany przez człowieka z (teraz już było wszystko dobrze) siekierą.
Tu padły pytania na jakiej ulicy, jak był ubrany, wzrost, wygląd, na co ja odpowiedziałem że wyglądał jak zwykły polaczek w koszuli za 25zł z rynku. W tym momencie dołączył do mnie znajomy, niepoćwiartowany. Okazało się, że zrobił kółko między blokami i zgubił Polską inkwizycję; Polska dla Polaków a Anglia dla Anglików i Polaków.
Porozmawiałem sobie
jeszcze przez chwilę z policjantem. Ten rozmawiał i ze mną, i z
innymi funkcjonariuszami; z tego, co usłyszałem, padł rozkaz
przeszukania każdego niebieskiego golfa (HAH!) w poszukiwaniu
jednoręcznej siekiery, topora.
Minęło kilka minut i
poszliśmy tam, gdzie szliśmy.
Długo rozmawialiśmy
o tym zajściu i po słowach: „NIE WSTYD WAM TAK CHODZIĆ?!”,
doszliśmy do dosyć prostego wniosku, Szanowny pan Sebastian z golfa
zobaczył skórzane spodnie na dupie mojego znajomego, moje czarne
kudły poniżej łopatek, i uznał, że jesteśmy pedałami... W tym
momencie włączył mu się tryb Patriotyczny – BÓG, HONOR,
OJCZYZNA, i postanowił zażegnać kryzys, jak to prawdziwy Polak.
To już koniec historii
o tym, jak prawie zostałem zajebany siekierą przez polaczka za to,
że jestem pedałem.
Myślę, że na koniec
wspomnę o czymś, co może być najważniejsze w całej tej
opowieści; Nie jestem pedałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz